Dziś śniło mi się że byłam w swoim mieszkaniu w Zarach sama. To proste mieszkanko, 2 pokoje z czego jeden ten mój to długa wąska kiszka, śreniej wielkości pokój moich rodziców, długi przedpokój na końcu kuchnia, toaleta i łazienka. Była noc, światła migotały a ciemność zdawała się gęstnieć.
Obojętnie ile świateł w swoim pokoju bym nie zapaliła one cały czas zdawały się świecić coraz słabij i słabiej
Tam coś było, ni wiem co ale ta ciemność której nawet latarką nie byłam w stanie odgonić napawała mnie czystym przerazeniem.
Ciemność wypełniała cały mój pokój. kłębiła się niczym mgła.
Wypadłam z mieszkania naga tylko w szlafroku całkowicie przerażona.
Na klatce grupka nastolatków spojrzała na mnie jak na wariatkę.
Błagałam ich o pomoc, zeby weszli i sprawdzili czy coś tam jest.
Ale poprosiłam tylko 2 bo bałam się że mi mieszkanie okradną.
reszta miała czekac na zewnątrz.
Weszli jeden poszedł do kuchni sprawdzić czy coś tam jest a 2 do pokoju.
Na szafce przy łuzku stała moja ta niebieska latarka ze scyzorykiem którą zawsze mam przy sobie, po prosiłam by ją przyniósł.
Ruszył w tamtą stronę a mrok zaczął gęstniec wokół niego i już wiedziałam że jest po nim
zaczęłam uciekać.
Wybiegłam na klatkę schodową okazało się że jest pusta i ciemna. Nie dało się włączyć światła, czułam że mrok jest i tutaj.
Zaczełam mimo to na złamanie karku biec w dół najszybciej jak potrafię.
wybiegla w samym szlafroku na chodnik przed domem.
Nagle widze z klatki obok wychodzi moja mama. wpadłam jej w ramiona i powiedziałam że coś się dzieje ze swiatłem.
Na co ona odpowiedziała że faktycznie pradu nie było.
Weszłyśmy do domu, i wszystko było normalnie i ani śladu tamtych dzieciaków.